Forum kultura i wierzenia Strona Główna kultura i wierzenia



Zaświaty

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum kultura i wierzenia Strona Główna -> wierzenia wiara i kultura słowian
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
JerryKeey




Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Wto 20:35, 11 Kwi 2006    Temat postu: Zaświaty Back to top

Życie pozagrobowe uznawano za ciąg dalszy doczesnego. Z tego względu na
drogę zmarłemu dawano to co najpotrzebniejsze z pokarmu, odzieży, broni...
Przyjęcie natomiast stwierdzania Thietmara, że "w przekonaniu Słowian ze
śmiercią wszystko się kończy" jako zaprzeczenie tego stanu rzeczy jest
błędne - z dużym prawdopodobieństwem chodziło tu raczej o brak u nich
pojęcia pośmiertnej kary i nagrody, tak jak to przedstawiano np. w
chrześcijaństwie.



Nawia - miejsce do którego podążają duchy zmarłych, nad którym piecze
sprawuje Weles - zasiadał on na złotym tronie z mieczem w ręku w samym sercu
Nawii. W folklorze stanowiła podziemną krainę duchów i rzeczy
nadprzyrodzonych, zazwyczaj dodatkowo oddzieloną od świata żywych wodami
rzek lub morza. Wg innych koncepcji umiejscowiona była gdzieś na zachodzie,
za morzem (tu jednak dopatrywać by się raczej należało niezbyt trafnego
odwołania do opisanego niżej Wyraju Ptasiego). Symbolicznie kraina ta
opisywana była jako wielka zielona równina - pastwisko, na które Weles
wyprowadza dusze.



Nawiami (nawkami) określano też potocznie dusze zmarłych zazwyczaj jednak
demoniczne istoty, ucieleśnienia dusz nagle i przedwcześnie zmarłych.
Zdaniem niektórych uczonych (np. St. Urbańczyka) termin ten obejmował
wszelkie kategorie demonów wywodzących się od dusz ludzi przedwcześnie lub
tragicznie zmarłych.



Dodatkowo spotykamy się z koncepcją Wyraju jako bajecznej krainy, do której
na zimę odlatują ptaki (tudzież czasem pod ich postaciami dusze ludzkie) i z
której przychodzi wiosna. Znajdować się ona miała na końcu mlecznej drogi,
przez część Słowian zwaną Ptasią, Gęsią lub Żurawią, względnie po prostu
Drogą lub (jako, że w wyobrażeniach symbolicznych ptak był najpospolitszą
postacią, przybieraną przez duszę ludzką) Drogą Dusz.

Według jednej z koncepcji pierwotnie był tylko jeden Wyraj (utożsamiany
przez niektórych z Rodem(?) jako patronem losu ludzkiego) jednak w okresie
późniejszym (prawdopodobnie pod wpływem kontaktów z chrześcijaństwem)
zrodził się podział raju na krainę górną (tożsamą z dotychczasowym Wyrajem)
oraz dolną (prawdopodobnie tożsamą z dotychczasowymi Nawiami). Ostatecznie w
folklorze funkcjonował podział na:

Wyraj niebiański, ptasi. Umiejscowiona w górnej części, w koronie,
kosmicznego drzewa. Na jego straży stał Złoty Kur lub Raróg. Wierzono, że z
tego miejsca wele za pomocą bocianów i lelków (wiosną i latem) oraz kruków
(jesienią i zimą) trafiały na ziemie i wstępowały do łon kobiet. Rraj ten,
wiecznie zielony, nie był więc wcale ostateczną siedzibą duchów choć
zdarzało się, że jak ptaki wracać do niego miały te dusze zmarłych, których
życie się nie dopełniło (w czym upatrywać można pewną formę reinkarnacji).

Wyraj podziemny, wężowy lub smoczy (wg części koncepcji tożsamy Nawii).
Rodzaj dolnego raju utożsamiany z położonym na dnie otchłani królestwem
przodków. Umiejscowiony był w dolnej, podziemnej części kosmicznego drzewa.
Na jego straży miał stać rozpościerający się na jego korzeniach Żmij.



Słowianie nic o piekle ani żadnym diable nie wiedzieli, naw ani siedziba
welów nie są piekłem ani Weles diabłem - to są nabytki chrześcijańskie. Raj,
ruski (w)irej, oznaczał tylko ciepłe kraje, dokąd ptactwo dąży na zimę. -
Bruckner



W Księdze Welesa - źródle o niepotwierdzonej autentyczności - zostaje
uwidoczniona w wierzeniach Słowian idea trójdzielności świata, po raz
pierwszy sformułowana pod trójczłonową nazwą Prawi-Jawi-Nawii, według której
świat w mitologii słowiańskiej dzielony był na trzy elementy składowe:

a.. Jawia - czyli to co jawne, namacalne - rzeczywistość.
b.. Nawia - to co nie jawne, kraina duchów i rzeczy nadprzyrodzonych.
c.. Prawia - siła sprawcza, byt nadrzędny (por: prawo)
O ile Nawia czasem może być widzialna, a jej mieszkańcy czasem pokazują się
w Jawii, o tyle Prawia zawsze pozostaje niewidzialna, i po większej części
niewiadoma.





Sama koncepcja trójpodziału (niekoniecznie dotycząca tylko opisanego tutaj
zagadnienia) nie jest jednak nowa, a przez część badaczy (np. G. Dumezila)
uznana wręcz za wspólną dla większości ludów o indoeuropejskim rodowodzie.
Równie dobrze za Prawie uznać więc można poniekąd Wyraj niebiański, za
Jawie - świat ziemski, a za Nawie - Wyraj Podziemny lub jak sama nazwa
wskazuje Nawie (termin Nawi potwierdzony jest także w innych, wcześniejszych
niż Księga Welesa źródłach) jako krainę duchów.



Bibliografia:
Mitologia Słowian - A. Gieysztor, 1982 Warszawa
Kultura ludowa Słowian - K.Moszyński, Cz2. Z.1, 1934 Kraków
Mały słownik kultury dawnych Słowian - red. L. Leciejewicz 1972 Warszawa
Mitologia słowiańska i polska - A. Bruckner, 1980 Warszawa
Tajemnice Słowian - L. Matela 2005 Białystok
Stworze i Zdusze - C. Białczyński, 1993 Kraków
Religia Słowian - A.Szyjewski, 2003 Kraków

Ratomir / JerryKeey
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
JerryKeey




Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

 PostWysłany: Śro 18:39, 19 Kwi 2006    Temat postu: Re: Zaświaty Back to top

Co prada przez pryzmat chr-janstwa ale ciekawy art. wiele wnoszący do kwesti zaświatów...:

Cytat:
Tak się bowiem złożyło, że swój największy rozkwit Święty Krzyż zawdzięczał człowiekowi, którego serce było ze wszech miar „dzikie” – nawróconemu na chrześcijaństwo poganinowi, czyli królowi Włoadysławowi Jagielle.

Pierwsze kontakty Litwina z klasztorem i z Łyścem otacza mgła tajemnicy.

„W bliżej nieznanych okolicznościach, ale jeszcze przed koronacją nowego króla – pisze Marek Drewich - nastąpiło jego spotkanie z opatem Mikołajem oraz opactwem i relikwią świętokrzyską. Bardzo możliwe, że Mikołaj był jednym z kapłanów przygotowujących Litwina do chrztu. W każdym razie później stał się jego kapelanem, spowiednikiem i kaznodzieją oraz bliskim współpracownikiem (...). Zbliżenie to zaowocowało trwałym związkiem całej dynastii Jagiellonów z sanktuarium świętokrzyskim. Było ono odtąd regularnie odwiedzane przez królów i ich rodziny, przez nich wspierane i obdarowywane (...)”82.

Okoliczności, w jakich Jagiełło zetknął się z relikwią przed swoim chrztem nie są jasne, wiadomo natomiast, że bał się jej jak ognia i darzył wielką estymą. Jedno z podań tłumaczy to tym, że pewnego razu wyciągnął rękę, chcąc przyjrzeć się relikwii, a że nie okazał jej wprzódy należnej czci, „moc krzyża poraziła go w ramię” i stracił w nim czucie, które odzyskał dopiero po spowiedzi, pokucie i przyjęciu komunii. Inna opowieść wiąże to z najazdem wojsk litewskich na Polskę, obrabowaniem łysogórskiego klasztoru i kradzieżą Drzewca. Armii tej przewodzić miał ponoć Jagiełło, wtedy jeszcze poganin i ( chwilowy ) sojusznik Krzyżaków.

Wycofujące się zastępy najźdźców dotknęła straszliwa zaraza. Jagiełło wezwał wróżbitów i zadał im pytanie, co jest przyczyną moru. Odrzekli wtedy, że „bóg chrześcijan mści się za obrabowanie kościołów” i że lepiej byłoby jak najszybciej pozbyć się „lackiego krzyża”. Rozsierdzony Litwin kazał wrzucić relikwię do wody. Kiedy wypłynęła, wpadł w jeszcze większy gniew i polecił ją spalić. W chwilę potem doniesiono mu, że relikwia wyskoczyła z płomieni nienaruszona i poraziła swych prześladowców takim blaskiem, że oślepli, tylko chrześcijanom nic się nie stało, choć byli przy tym obecni. Dowiedziawszy się o tym Jagiełło wpadł w panikę i porzuciwszy łupy umknął do Wilna. Jego zastępca, niejaki Dowojna, począł radzić się wziętych do niewoli Polaków i nakłaniać ich, by zabrali relikwię. Nikt jednak nie odważył się tego uczynić. Wtedy do Dwojny zgłosiła się branka o imieniu Helena, szlachcianka herbu Abdank. Namówiła Dwojnę, by osobiście wpakował relikwię na wóz, odwiózł ją w Góry Świętokrzyskie, co też Dwojna uczynił, zabrawszy ze sobą piękną Helenę. Prze dwa lata relikwia spoczywała bezpiecznie w Dębnie, w rodzinnym gródku Heleny, kiedy zaś Dwojna oświadczył, że pragnie przyjąć chrzest i ożenić się ze swą branką, zaraz po uroczystościach weselnych zawieziono Drzewo Pańskie na Święty Krzyż i oddano je pod opiekę benedyktynów. W nagrodę Dwojna zyskał herb wyobrażający literę W pod złotym krzyżem.

Nie trzeba nadmiernej bystrości, by dostrzec, że podanie o genezie herbu Dębno koreluje z historią porwania Drzewa Pańskiego przez króla Chesroesa i jego nawrócenia na chrześcijaństwo. W tym przypadku wrogiem Zbawiciela jest Jagiełło, który najpierw chce zniszczyć relikwię, potem ucieka porażony jej mocą, a na końcu powraca „na miejsce zbrodni”, przyjmuje pokutę, chrzest i staje się najwierniejszym admiratorem Krzyża. Helena herbu Abdank natomiast to świętokrzyska „replika” świętej Heleny, odkrywczyni miejsca ukrycia zaginionego ( w tym przypadku ukradzionego ) Krzyża Męki Pańskiej. Przechowywanie relikwii przed jej wyniesieniem i umiejscowieniem na łysogorskim ołtarzu, także stanowi „mitologiczną kalkę” ( święta Helena schowała Krzyż w obawie przed wrogami i dopiero po trzech latach osadziła go w jerozlimskiej bazylice ).

Z drugiej wszakże strony łatwo zauważyć, że w legendzie tej przewijają się wątki „licickiego” mit o śmierci i zmartwychwstaniu Swarożyca-Dażboga. Miejsce pogańskiego bostwa zajmuje Jezus, a dokładniej relikwia reprezentująca najistotniejszą, duchową cząstkę boga ( w „licickim” micie Dażbóg również „zredukował się” do nieśmiertelnej cząstki – serca ). Owa cząstka cechuje się niezniszczalnością i nieśmiertelnością, ( dlatego relikwiarz nie tonie w wodzie i nie spala się w płomieniach ). Swobodne „wyskakiwanie” relikwii z obu żywiołów do złudzenia przypomina „licicką” opowieść o znikającym pod wodą i rzucającym się w ogień Dażbogu. Mamy też sprawczynię ponownego wyniesienia relikwii na szczyt kosmicznej góry - Helenę ( od greckiego selene – księżyc ), brankę i oblubienicę Dwojny, czyli strąconą i wywyższoną dziewiczą boginię. Mamy jej męskiego partnera, Dwojnę ( od dovoditi, dovesti – „doprowadzający”, „dowodzący” ), który z „wrednego poganina” przemienił się w „szlachetnego chrześcijanina” i połączywszy się z Heleną więzami hierogamii pomógł jej zwrócić relikwię bernardynom. Mamy wreszcie i Słońce – złoty relikwiarz o mandalicznym kształcie, z którego obramowania wyrastają złote promienie, a który – choć sporządzono go w XVII wieku, a zatem dwieście lat po opisanych w legendzie zdarzeniach – kojarzył się słuchajacym opowieści ludziom z najważniejszym bohaterem mitu, świetlistym Synem niebieskiego Ojca.

Będąc rodową legendą Abdanków i Dębnów podanie to uzasadniało zarazem przyczyny, dla których do widniejącego na herbowej tarczy zygzaku W dodano krzyż. Nikt nie wiedział i nie mógł wiedzieć, że doszło w ten sposób do koniunkcji symbolu „sciłunesów” ze znakiem używanym przez kapłanów Chrystusa. W fakcie tym dopatrzeć się można ironi losu, ponieważ historia zrabowania relikwii stała się drugim co do ważności mitem tyczącym dziejów świętokrzyskiego konwentu, którego mnisi zaciekle tępili wszelkie przejawy „pogaństwa” - usunęli jarmark spod klasztoru i zabronili palić na swoich włościach sobótkowych. Nawracanie mieszkańców Łysogór szło im jednak opornie, na co narzekali tak w XVI, jak i w XIX wieku, pisząc o „dzikości ludu świętokrzyskiego” i biadając, że „trzeba bodaj jednego jeszcze pokolenia, żeby resztki tej dzikości nareszcie zupełnie znikły”83. Pogańska „dzikość” wszelako nie miała zamiaru ustępować. Przeciwnie. Osadzona nie tylko w sercach, ale i również w krajobrazie Świętokrzyskich Gór - w owym „czymś”, co zdawało się być „duszą” tej ziemi - rodziła najróżniejsze owoce, począwszy od wierszy, opisów oraz wspomnień poetów, pisarzy i zwyczajnych ludzi, którzy po odwiedzeniu klasztoru pozostawili spisane świadectwa duchowej przemiany, jaką wywołało w nich obcowanie z Łyścem i relikwią, skończywszy na najrozmaitszych przejawach ludowej pobożności, będącej żywym wyrazem potrzeby bezpośredniego kontaktowania się sacrum84.

Jednym z najpiękniejszym owoców tego łaknienia jest, moim zdaniem, odnotowana przez Kolberga, dziewiętnastowieczna pieśń religijna śpiewana czasie rezurekcyjnej procesji na Łyścu i w innych kościołach kielecczyzny.

Jej pierwsza strofa opowiada o świętej Helenie poszukującej grobu Chrystusa. Miejsce gdzie spoczął Jezus wskazują jej trzej Żydzi i lokalizują Golgotę na „jasnej górze” lub „zielonej górze”, gdzie zbudowano klasztor ( aluzja do Łysca nie budzi wątpliwości ). Obok klasztoru są trzy groby – Jezusa, Matki Boskiej i Jana Chrzciciela. Na grobie Chrystusa „świece goreją”, przed grobem Bogurodzicy „multanki grają”, a przed „świętym Janem róża wykwita” ( w innej wersji to na mogile Jana gra muzyka, zaś kwiat wyrasta z grobu Maryi ). W róży wylatuje ku niebu „ptasek”. Jednakże – konkluduje anonimowy autor pieśni – „nie jest-ci to ptasek – tylko syn Boży, co urwie kwiatek, - za ołtarz włozy”85.

Podobnie jak w przypadku legend o nawróconych zbójach, czy podaniu o klejnocie Dębno, mamy tu do czynienia z opowieścią, którą można interpretować na dwa sposoby.

Użyte w pieśni imiona świętych i Jezusa, jak również czas, kiedy była śpiewana jednoznacznie sugerują jej chrześcijańską proweniencję, i to na dodatek posiadającą silny związek z łysogórskim klasztorem, a dokładniej z relikwią. Dowodzi tego odwołanie się do widniejącego na kopule kaplicy Oleśnickich obrazu przedstawiającego Chrystusa, po którego prawicy stoi Matka Boża, a po lewicy Jan Chrzciciel ( w przypadku pieśni są to ich groby flankujące mogiłę Zbawiciela ). Figura ta, powszechnie występująca w średniowieczych kościołach, a obecnie niemal już zapomniana, nosiła nazwę Deesis ( grec. Orędowanie ) i uwidaczniała moc modlitw Rodzicielki oraz „chrzestnego ojca” Jezusa wstawiających się u Bożego Syna za duszami zmarłych ludzi. Maryja orędowała za duszami czyśccowymi, Jan za „sprawiedliwymi poganami”. Podział tych ról wynikał stąd, że zgodnie z chrześcijańską mitologią, Maryję spotkał zaszczyt wniebowzięcia i koronowania na władczynię nieba i ziemi, Jan Chrzciciel natomiast, jako ostatni prorok starego przymierza, trafił do otchłani, gdzie głosi słowo pocieszenia duszom ludzi sprawiedliwych, zmarłym przed narodzinami Jezusa ( a więc chwilowo nie objętych łaską zbawienia ) 86.

To wyjaśnia czemu ptaszek-Jezus utyka kwiatki za ołtarzem ( tj. przenosi zmarłych do niebieskiego królestwa ). W tym miejscu wszakże kończy się symbolika chrześcijańska i zaczyna pogańska. Kwiaty na grobie uosobiają dusze ludzi oczyszczających swe zmazy w roślinach ( w świętym gaju ), natomiast ptak reprezentuje duszę wzbijającą się w niebo i udającą się do niebiańskiego Wyraju. Zamiast jednego, wielkanocnego grobu Chrystusa mamy trzy mogiły ( trzy bóstwa przecież „umierały” w trakcie sobótkowego misterium ). Płonące na mogile Jezusa świece, „multanki” grające na grobie Maryi ( albo Jana ), kwiat wyrastający z miejsca, gdzie pochowano Matkę Boską ( bądź Chrzciciela ) oraz „ptasek”, który z niego „wynika” przenoszą nas w całkiem inny wymiar świętowania boskiej rezurekcji – tam, gdzie słychać wesołą muzykę, śpiewy, gdzie goreją sobótkowe ognie, a dokładniej jeden ogień płonący na szczycie Łyśca ( według pieśni - na grobie Jezusa ). Opisany jest moment, kiedy na niebie jaśnieje zorza-Jutrzenka, (do której Matka Boska była często porównywana) i widać drugiego Rodziciela Bóstwa – „pląsajace słońce”, czyli powracającego do życia „zielonego”, względnie „białego Jana”87. Nad ptakiem-duszą śmierć nie ma już władzy, świetlisty Bóg odlatuje, zabierając wszystkich zmarłych do krainy nieśmiertelnych, do niebieskiego królestwa Ojca.

Palenie sobótkowych ogni posiadało zatem symbolowy związek z pogrzebowymi rytami ( co wyraźnie sugeruje legenda o Sobótce ). Jak wiemy, Słowianie palili zmarłych na stosach, ufając, że dym unosi dusze do niebiańskiej dziedziny Swarożyca. Moc ognia trawiła ciało, dusza wszakże przez pewien czas błąkała się po ziemi, nabierała sił, przebywając w drzewach świętego gaju i, w okresie zielonoświątkowych „Stad”, posilała się strawą obrzędowych uczt ( styp ). Uroczystość sobótek zamykała cykl zadusznego świętowania. Kończył się stary rok, zaczynał nowy. W ogniu ulegały strawieniu wszystkie więzy łączące zmarłych ze światem żywych, zaś oczyszczone ze zmaz, wyzbyte „ziemskich naleciałości” dusze odchodziły wraz z Dażbogiem do krainy nieśmiertelnych.

Co działo się dalej? Czy dusze pozostawały w niej „na wieczność”, czy powracały wiosną razem ptakami, by wstąpić do łon matek? Mówiąc inaczej - czy celem sobótkowej ceremonii było ostateczne przecięcie kołowrotu reinkarnacji, czy też chodziło o właściwe jego ukierunkowanie, o zapewnienie plemieniu płodności, rozrodczości i wzrostu liczby jego członków. Odpowiedź być może kryje się w dwojakiej symbolice drzewa uosabiającego Wyraj (raz jest to jabłoń - drzewo Matki, a innym razem dąb rodzący jabłka – drzewo Ojca). Sugeruje to, że „Licice” wierzyli istnienie dwóch królestw, gdzie przebywają nieśmiertelne dusze: Macierz władała „krainą jabłek”, Dażbóg rządził niebieskim Wyrajem. Ziemską reprezentacją matczynego Wyraju były Widełki-Zamczysko, Wyraju ojcowskiego – Łysiec. Czy ten ostatni odnosił się do miejsca, skąd zmarli nie musieli już wracać do świata żywych, tego nie wiemy. Na to pytanie będziemy musieli odpowiedzieć kiedy indziej.

Byłoby zresztą dużym błędem dopatrywać się w rezurekcyjnej pieśni kieleckiego ludu świadectwa przetrwania pogańskich wierzeń w tym kształcie, w jakim funkcjonowały one w czasach „sciłunesów”. Zaliczyć ją trzeba do nurtu pobożnościowego i ludowo-chrześcijańskiego. Wniosek taki potwierdzają słowa ostatniej jej stofy, według której pieśń była „od Boga zesłaną, od Matki Boskiej na karcie spisaną”. Jej odpisy krążyły po wsiach całej Polski, domyślamy się więc, że towarzyszyła im informacja gdzie i kiedy Matka Boska zesłała ów list. Mógł to być klasztor Świętego Krzyża, bo to jego wszak pieśń dotyczy. Odwołanie do obrazu Deesis precyzuje lokalizację hierofanii – Kaplicę Oleśnickich, gdzie każdy wierny mógł zobaczyć, górujące nad ołtarzem z relikwią postacie Chrystusa, Jana i Maryi. Mógł stanąć „po środku świata”, między niebem a czeluściami grobów i modląc się do Jezusa doznać objawienia, po czym ubrać je w nieoporadne słowa dewocyjnej piosenki o Jezusie-ptaku zabierajacym dusze do królestwa Ojca.

Z drugiej strony, pieśń dotykała istotnego problemu natury teologicznej, co do którego kościół katolicki długo zachowywał milczenie, kościoły wschodnie zaś mówiły, ale jakby półgębkiem. Myślę tu o zagadnieniu apokastazy – o możliwości zbawienia wszystkich ludzi bez względu na ich pochodzenie, wiarę, wyznanie i uczynki88. Tam wszakże, gdzie „uczeni w pismie”, w swych najsubtelniejszych wywodach napomykali zaledwie o nadziei na apokastazę ( i to dopiero po powszechnym zmartwychwstaniu i wcześniejszym pobycie w czyśćcu ), kielecka pieśń zapewniała, że dzieje się to tutaj i teraz, a nie w dalekiej przyszłości.

Trzeba nie byle jakiej wiary, odwagi i zaufania do Chrystusa, by jednym cięciem rozprawić się z wizją apokaliptycznego podziału ludzkości na „owce” i „kozły”, przerwać „kołowrót niemożliwości” w jaki popadli kaznodzieje straszący okropnościami Sądu Ostatecznego i zastąpić ich słowa prostym zapewnieniem, że nieśmiertelność czeka każdą ludzką istotę. Że Bóg po to cierpi, walczy ze złem i doznaje męki przeobrażeń, by otworzyć każdemu wrota Raju, każdemu dać możliwość uczestnictwa w święcie totalnego oczyszczenia, przebaczenia i zbawienia. W cudzie, który dokonuje się dziś, w tej właśnie chwili. W którym każdy może wziąć udział pod jednym, jedynym warunkiem: że zechce stać się uczestnikiem owego misterium nie ze względu na niepokój o swój pośmiertny los, ale z tej przyczyny, iż posiada niezbitą pewność, że przenikając cały kosmos, Słońce-Jezus pociąga ku sobie wszystkich zmarłych.



*



Kiedy wspólnie z uczestnikami kursu tarota układałem pod Łyścem kamienny krąg nie miałem o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. Konstruowaliśmy mandalę, obraz kosmosu z wszystkimi jego płaszczyznami, sferami piekieł, ziem i niebios, takimi, jakimi opisuje je okultystyczna kabała. Aż wreszcie, gdy byliśmy niemal u kresu drogi spojrzałem na wijące się niczym posępny labirynt sploty kręgu i spytałem, co on przedstawia. Padły rozmaite odpowiedzi, nikt jednak nie spostrzegł, że ów krąg to po prostu symbol grobu, w którym zamknął się demiurg – kreator uniwersum. „Chciał” umrzeć, więc mu na to pozwoliłem - zamknęliśmy krąg i dopiero następnego wieczoru zebraliśmy się wokół niego ze świecami i z naczyniami z wodą.

Nie wiem skąd wiedziałem jak przeprowadzić rytuał „otwierania kręgu”. Po prostu to uczyniłem, nakazując ludziom, by szli po wytyczonych przeze mnie, biegnących ze wschodu na zachód i z południa na północ ścieżkach łączących poszczególne fragmenty kręgu, i osadzali w nich zapalone świece oraz wylewali tam wodę. W trakcie tej wędrówki przebudowywali krąg, który upodobnił się do wizerunku słońca o dziesięciu promieniach. Wszystko to razem symbolizowało ekspansję światła, narodziny kogoś świetlistego, kogoś, kto rozsadza utworzone przez siebie i przez wszystkie żywe istoty struktury, a przekroczywszy je rozsnuwa swój blask we wszystkich możliwych kierunkach. Potem stanęliśmy wokół kręgu i, na moje polecenie, skoncentrowaliśmy swoje modlitwy, myśli i uczucia w jego centrum. Zamknąłem oczy. Skupiwszy myśli w sercu zacząłem powtarzać moją ulubioną modlitwę: Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznym. Powiał wiatr, kolista moc wzbiła się ku górze, poszybowała gdzieś wysoko, a następnie runęła na ziemię, wbijając się w jej najdalszą głębinę.










--------------------------------------------------------------------------------

82 Marek Derwich, Opactwo... s. 56

83 Cytaty za: Stanisław Żak, Święty Krzyż w literaturze, (w: ), Klasztor na Świętym Krzyżu... s.105 - 106

84 I dlatego w regionie kieleckim najbujniej rozwinęła się Reformacja, i tu też kościół katolicki najostrzej wdrażał postanowienia Soboru Trydenckiego.

85 Oskar Kolberg, Lud, tom XIX, Kieleckie... s. 183 - 184

86 Wizja ta odzwierciedliła się w najstarszej i niesłusznie nazywanej „maryjną” pieśni - w Bogurodzicy, gdzie w pierwszej zwrotce prosi się o wstawiennictwo i zapewnienie u Syna łaski wiecznego życia Matkę Boską, a w drugiej – Jana Chrzciciela. Pokrewienstwo idei obu tych, odlgłych w czasie tekstów pozwala domniemywać, że owa zesłana przez Matkę Boską dewocyjna pieśń miała starsze wersje i być może były one śpiewane podczas liturgii w okresie, kiedy na Łyścu istniał jeszcze zbudowany „na wzór grecki” kościół benedyktynów. Współcześnie wykonany wizerunek Deesis znajduje się w kościele Jana Chrzciciela w Grzegorzwicach. Na temat Deesis i jego znaczenia w średniowiecznym chrześcijaństwie patrz: Roman Mazurkiewicz, Deesis, Idea wstawiennictwa Bogarodzicy i św. Jana Chrzciciela w kulturze średniowiecza, Kraków 1994

87 Wedle legend sprawiła to Maryja, przykładając do głowy zamordowanego Chrzciciela ziele świętego Jana, skutkiem czego na powrót przyrosła ona do jego tułowia.

88 Niektórzy teologowie, zwłaszcza Kościoła Wschodniego, przebąkiwali nieśmiało o takiej możliwości. Ale nie w XIX wieku, nie na kieleckiej prowincji, nie w ostoi katolickiej prawowierności, czyli na Świętym Krzyżu. Tam żaden mnich, żaden ksiądz nie odważyłby się tego publicznie głosić. Na temat apokastazy, patrz: Puste piekło. Spór wokół ks. Wacaława Hryniewicza nadziei zbawienia wszystkich, praca zbiorowa pod red. Józefa Majewskiego, Warszawa 2000

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
 
Zobacz profil autora
asdas
Gość






 PostWysłany: Pon 13:19, 15 Maj 2006    Temat postu: Re: Zaświaty Back to top

[link widoczny dla zalogowanych]
Kod Władysława Jagiełły
Kod Leonarda da Vinci Dana Browna cieszy się niesłabnącą popularnością wśród
czytelników. Na nic krytyczne komentarze specjalistów - tysiące entuzjastów
z całego świata przemierzają paryskie muzea i kościoły z bestsellerem w
rękach, wypatrując znaków pozostawionych przez twórcę Mona Lisy. Prawda jest
jednak ciekawsza od najlepszej nawet fikcji. Także w Polsce mamy wiele
podobnych rebusów, tyle że prawdziwych.


W średniowieczu, kiedy uniwersum było wielką nieznaną, podobnie jak prawa
nim rządzące, symbole pozwalały człowiekowi lepiej rozumieć otaczający
świat. Ludzie w tamtych czasach postrzegali rzeczywistość jako wielki znak
odnoszący się do świata nadprzyrodzonego. Oczywiście duża część tego
swoistego kodu była zrozumiała tylko dla elity intelektualnej. Jej
przedstawiciele znali Biblię i traktaty Ojców Kościoła, studiowali dzieła
starożytnych. Byli też biegli w tajnikach astrologii i alchemii. Często
zresztą te, wydawałoby się, odległe sfery wiedzy przenikały się. Na dworach
europejskich datę zawarcia małżeństwa (było, nie było - sakramentu)
wyznaczano na podstawie... horoskopów narzeczonych.

Przez stulecia ogromna część wiedzy o tym świecie znaków przepadła. Dziś
nierzadko stajemy bezradni przed dziełami rąk i umysłów mistrzów
średniowiecza, próbując odszyfrować "kod", w którym zapisali przesłanie.
Pozostaje żmudne szukanie drogi w gąszczu sprzecznych interpretacji i
subtelnych wieloznaczności. Ale trud ten bywa wspaniale nagradzany.

Ogień z nieba

Rebusem zajmującym kolejne pokolenia badaczy jest nagrobek króla Władysława
Jagiełły, monarchy wyróżniającego się wśród władców łacińskiej Europy
przełomu XIV i XV stulecia. Jego matka, księżniczka ruska Aleksandra, z
perspektywy zachodniego chrześcijaństwa była prawosławną heretyczką, a
ojciec, wielki książę litewski Olgierd, poganinem. Piętnastoletni Jagiełło
po śmierci ojca w 1377 roku objął władzę nad Wielkim Księstwem Litewskim,
ogromnym państwem rozciągającym się bez mała od Bałtyku po Morze Czarne i
ostatnim pogańskim władztwem kontynentu. W obliczu permanentnej wojny
domowej z pretendującymi do tronu kuzynami oraz zagrożenia krzyżackiego
litewski władca w 1384 roku zdecydował się porzucić starych bogów i przyjąć
chrześcijaństwo w obrządku łacińskim. Razem z nową wiarą (i imieniem
Władysław) przyjął rękę Jadwigi Andegaweńskiej i polską koronę.

Możni, którzy oddali Jagielle polski tron, wiedzieli, że zakonna propaganda
nie omieszka wykorzystać pogańskiej przeszłości nowego władcy. Według
Krzyżaków Litwin jedynie udawał wiernego syna Kościoła, a naprawdę nadal
hołdował pogańskim zabobonom. Przez dziesięciolecia polska dyplomacja nie
szczędziła wysiłków, by zbić krzyżackie argumenty. Zapewne część polskich
możnowładców liczyła, że będzie mogła wykorzystać niepewną pozycję Jagiełły
do swoich celów. Widzieli się w roli przewodników czy kuratorów "dzikiego"
króla w chrześcijańskim "cywilizowanym" świecie. Srogo się w tych
kalkulacjach zawiedli. "Prostak" - jak określali niektórzy swego
litewskiego władcę - nie pozwolił, by łatka eks-poganina ograniczała jego
monarsze prerogatywy. Wręcz przeciwnie, ku rozczarowaniu wielu, jak pisze
kronikarz Jan Długosz, król niegodność dawnego stanu swego nie tylko nie
ukrywał, ale rad nawet o nim wspominał.

Jak było naprawdę? Czy zwycięzca spod Grunwaldu pozostał w głębi serca
wierny wierzeniom przodków? Wstąpił na polski tron jako w pełni
ukształtowany dwudziesto- czy trzydziestoparoletni (nie znamy dokładnej daty
jego urodzin) mężczyzna. Trudno było mu wyzbyć się wyniesionych z Litwy
przekonań i zwyczajów. Dlatego też nierzadko dziwił, a nawet szokował,
polskich poddanych swym zachowaniem. Podobnie jak otoczenie króla, możemy
się jedynie domyślać, co się za tym kryje.

Zaraz po wstaniu z łoża oraz przy wyjściu z domu monarcha miał w zwyczaju
łamać w palcach gałązki lub słomki. Być może w ten sposób zwykł sobie
wróżyć. Może pytał litewskich bogów o powodzenie planów w zaczynającym się
dniu? Innym zwyczajem Jagiełły było zaplatanie w palcach włosów wyrwanych z
brody. Czyżby władca tworzył wokół siebie magiczną ochronę przez urokiem?

Wyniesione z Litwy wielobóstwo sprawiało, że Władysław miał kłopoty z
zaakceptowaniem podstawowego dogmatu wiary chrześcijańskiej o jednym
omnipotentnym Bogu. Utrwalona przez tradycję anegdota świetnie oddaje
nieortodoksyjne poglądy króla w tej materii. Otóż, Jagiełło miał udać się w
święto Bożego Ciała na nabożeństwo do kościoła w Poznaniu (lub w Krakowie,
jak chcą inne przekazy). Tam zobaczył figurę Zbawiciela depczącego rogatego
diabła. Monarcha zafrasował się i kazał postawić przed rzeźbą Chrystusa
świecę, a chwilę później - ku konsternacji obecnych - mniejszą wysłannikowi
piekieł. Stąd poszło w lud powiedzenie: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Niemiecki historyk Jakub Caro trafnie scharakteryzował jego postawę:
Jagiełło odbierał impulsy raczej z tej sfery, która jest wspólna religiom,
anieżeli z tej, która je rozdziela i wyodrębnia. Jego prostota i naturalna
dusza pojmuje wszystko możliwe w katolicyzmie, ale nie przyjmuje wyłączności
katolicyzmu, jego roszczeń do nieomylności.

Szczególnie mocno wstrząsnęło (w przenośni i dosłownie) królem wydarzenie z
1419 roku, które opisał Jan Długosz: Późną godziną podążył [król jadący na
wozie ze swym orszakiem] z Poznania w kierunku Środy [...]. Kiedy zaś
przybyli do gaju położonego przed Tulczą, niebo z pogodnego i jasnego stało
się nagle wzburzone i ciemne. Zaczęły się ukazywać groźne błyskawice i bić
pioruny. A kiedy król wjechał do gaju i znalazł się koło góry położonej
blisko lasu, piorun, który spadł z nieba z ogromnym i gwałtownym hukiem,
swoim uderzeniem zabił cztery konie ciągnące wóz królewski i dwu ludzi ze
służby królewskiej [...], którzy idąc pieszo, podtrzymywali boki wozu od
upadku. Zabił też [cztery] konie, których dosiadali [członkowie królewskiej
świty]. Piorun zabił też konia króla, którego pokojowiec Forstek [...]
dosiadał [...]. Władysław dygocąc z przerażenia, kiedy panowie i rycerze
podbiegli do niego po uderzeniu pioruna i pytali go, jak się czuje, gdy
przez długi czas z powodu utraty przytomności czy przerażenia nie dawał
odpowiedzi. Rycerze opłakiwali go jak zmarłego. Odzyskawszy siły, które
sparaliżował strach, podniósł się w końcu i zaczął mówić. [...] Z tego
uderzenia pioruna czuł król Władysław ból w prawej ręce, który w ciągu paru
dni minął. Zostało mu pewnego rodzaju ogłuszenie, a szaty jego pachniały
siarką.[...] Niektórzy też twierdzili, że jako neoficie przychodziły do
głowy wątpliwości dotyczące wiary chrześcijańskiej. Jak na wiernego
poddanego przystało, Długosz natychmiast dodaje: Ale on sam ani wtedy, ani
potem nie przyznał się do występku swej chwiejności w wierze i nikomu bez
trudu nie przyszło do głowy, że to było prawdą.

Niewątpliwie porażenie ogniem spadającym z nieba mogło skierować myśli króla
ku wierze. Pytanie tylko której? Oczywiście Kościół dostrzegł w wydarzeniu
palec Boży. Król miał być ukarany za poślubienie Elżbiety Granowskiej,
swojej siostry duchowej (matka Elżbiety była matką chrzestną Jagiełły).
Jagiełło jednak mógł uznać, że to nie jego nowy Bóg zesłał mu znak, lecz że
w wielkopolskim lesie usłyszał i poczuł gniew najpotężniejszego z litewskich
bogów - Perkuna, władcy piorunów. Piorun odgrywał ważną rolę w wierzeniach
pogańskich Litwinów jako znak zwiastujący nieszczęście. Być może uderzenie
pioruna oraz śmierć ukochanej żony rok później skłoniła sędziwego już króla
do zatroszczenia się o miejsce wiecznego spoczynku.

Nowy Krzysztof

Oczywiste było, że król po śmierci dołączy do koronowanych poprzedników
Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, pochowanych w krakowskiej
katedrze na wawelskim wzgórzu. Miejscem najgodniejszym była nawa główna, tuż
przy konfesji (czyli ołtarzu z relikwiarzem) św. Stanisława, biskupa i
męczennika, patrona Królestwa Polskiego. Tu też stanął królewski grób -
między kolumnami arkady oddzielającej nawę główną od południowej nawy
bocznej, prawej dla wchodzącego do katedry.

Miejsce to wybrano jeszcze z innego względu. Otóż już w 1393 roku królowa
Jadwiga ufundowała w tej arkadzie ołtarz pod wezwaniem św. Krzysztofa. Sam
Władysław w 1421 roku, a więc w czasie, gdy powstawał jego pomnik nagrobny,
uposażył ołtarz dodatkowymi sumami, zaznaczając w dokumencie, że mają być
tam odprawiane msze za jego duszę.

Nabożeństwa do św. Krzysztofa nie były popularne wśród Piastów i
Andegawenów. Nie fundowali oni kościołów ani ołtarzy pod jego wezwaniem.
Skąd więc taki patron i dbałość o miejsce jego kultu?

Św. Krzysztof świetnie nadawał się na niebieskiego orędownika króla neofity.
Podobnie jak Jagiełło, przyszedł na świat jako poganin i dopiero po latach
przyjął chrzest. Za radą pustelnika osiadł nad rzeką, trudniąc się
przenoszeniem podróżnych na drugi brzeg. Pewnego razu miał mu się ukazać
Chrystus pod postacią dziecka, które święty przeniósł przez wodę, dziwiąc
się niezwykłemu ciężarowi. Ta pobożna legenda objaśniała imię świętego:
Krzysztof pochodzi od greckiego Christo phorus (niosący Chrystusa). Analogia
wydaje się jasna - teraz nowym "niosącym Chrystusa" był Władysław Jagiełło,
który zaniósł prawdziwą wiarę na pogańską Litwę. Ślady łączenia kultu św.
Krzysztofa z Władysławem Jagiełłą znajdujemy również na Litwie. Na
najstarszej pieczęci Wilna znalazł się wizerunek św. Krzysztofa
przenoszącego Chrystusa przez rzekę. Teraz scena ta zdobi herb stolicy
Litwy.

W tym świetle nie dziwi złożenie ciała króla w cieniu ołtarza jego świętego
opiekuna. Wątek chrztu dodatkowo wzmacniał inny element wyposażenia katedry.
Tuż obok arkady św. Krzysztofa stała chrzcielnica, w której ochrzczono
litewskiego księcia. I ten chrzcielny motyw odnajdujemy w litewskiej
heraldyce. W polu tarczy Trok, drugiego co do znaczenia miasta Wielkiego
Księstwa, przedstawiono głowę Jana Chrzciciela. Trudno o czytelniejszą
aluzję do Jagiełły - chrzciciela Litwy.

Pierwotnie nagrobek zwrócony był lekko na lewo od osi wyznaczonej przez
szereg kolumn oddzielających nawę główną od bocznej. Wynikało to zarówno ze
względów praktycznych, jak i głębszego przesłania religijnego. Wspomniany
ołtarz św. Krzysztofa był oparty o kolumnę i trzeba było przed nim zostawić
dość miejsca na mensę i celebransa. Nie mniej ważny (jeśli nie ważniejszy)
był efekt ideologiczny. Przedstawiony na płycie nagrobnej władca przez
wieczność miał kontemplować relikwie św. Stanisława i wraz ze zgromadzonym
ludem uczestniczyć w nabożeństwach przy grobie świętego męczennika.

Dziś nagrobek Jagiełły stoi wciśnięty między kolumny podtrzymujące arkadę,
równolegle do osi świątyni. To ustawienie pomnika jest wtórne. W latach
1749-1900 nagrobek stał w jednej z bocznych kaplic katedry. Gdy powrócił na
pierwotne miejsce, nie było już ołtarza św. Krzysztofa, który zajmował część
miejsca w arkadzie, a w nawie głównej potrzebne było miejsce dla żywych.
Dlatego grobowiec "wyprostowano".

Niezwykły pomnik niezwykłego władcy

Grób zwycięzcy spod Grunwaldu przyciąga wzrok wchodzącego do katedry. Przede
wszystkim zwraca uwagę szlachetny materiał, w którym wykuto nagrobek. To
przepiękny marmur węgierski o głęboko czerwonym połysku i białym żyłkowaniu.
W takim kamieniu wykuto również nagrobki Jagiełłowego syna Kazimierza
Jagiellończyka i jego wnuków Jana Olbrachta oraz Zygmunta I Starego. Także
nagrobne przedstawienie ostatniego z Jagiellonów na polskim tronie Zygmunta
II Augusta wyrzeźbiono w tym samym materiale.

Nie wiemy, kto był twórcą grobowca Jagiełły. Jedni historycy sztuki szukają
śladów artystycznej inspiracji za Alpami - w kręgu mistrzów rzeźby
quattrocenta, inni bliżej - na Węgrzech lub w Niemczech. Wszyscy są jednak
zgodni - to dzieło niezwykłej klasy, niemające odpowiednika w Europie
Środkowej. Nagrobek jest wspaniałym owocem złotej jesieni średniowiecza,
kiedy w Europie ścierały się, jednocześnie uzupełniając, tradycje sztuki
gotyku i prądy nowej epoki - renesansu.

Królewski grób ma formę kenotafium, czyli pozornego grobu. Trumna z
królewskim ciałem nie została zamknięta w ścianach nagrobka, lecz spoczywa
pod nim, w grobie umieszczonym pod posadzką katedry. Gdy więc nagrobek
wędrował po katedrze, nie naruszano spokoju królewskich zwłok.

Kamienny król spoczywa wyprostowany, w spokojnej pozie, odziany w szatę
zwaną jopulą, wciętą w talii i zapinaną na ozdobne guziki, na której
znajduje się płaszcz królewski, podbity gronostajami i zapinany z boku.
Całości dopełniają regalia - korona na głowie oraz berło w prawej i jabłko w
lewej ręce. O tym, że mamy do czynienia nie tylko z królem, ale również
rycerzem, świadczy rycerski pas na biodrach i ostrogi przypięte do
trzewików, a przede wszystkim miecz schowany w pochwie oplecionej ozdobnym
pasem, który monarcha podtrzymuje lewą ręką. Jan Długosz, który widział
króla u schyłku jego życia, uważał, że nagrobek dobrze oddaje królewską
postać i rysy.

Uwagę widza przyciąga monarszy profil. Jak pisze Karol Estreicher, który
poświęcił nagrobkowi dogłębne studium, widzimy twarz wydłużoną o wzniosłym,
łysym czole, przeoranym kilku zmarszczkami. Koło skroni pęki włosów, niżej
małżowiny uszu dużych, mięsistych i płaskich.[...] Łuki brwi obejmują
wielkie oczy, z powiekami jakby ledwo co przed chwilą zamkniętymi. Nos
posiada garb i opada. Silnie wystają kości policzkowe. Wyraźne fałdy pod
policzkami nadają twarzy grymas nieco ironiczny. Warga górna jest płaska,
ale za to tym silniej występuje odwinięta gwałtownie warga dolna i ostry
podbródek.

Głowa króla spoczywa na ozdobionej ornamentem poduszce, za którą leżą dwa
lwy. To nie przypadek, gdyż lwy symbolizują królewski majestat. Jednocześnie
są personifikacją brutalności, dzikości, nieokiełznanej siły. Z lwią
symboliką wiąże się przedstawienie smoka o krokodylich kształtach, którego
depcze władca. Smok oznacza dzikość, pogaństwo i szatana. Ta wieloznaczność
pozwala na różnorodne interpretacje. Smok może przypominać o poskromieniu
przez króla w zwycięskich wojnach nieprzyjaciół królestwa. Może również
symbolizować smoka pogaństwa zgniecionego stopą nowego Krzysztofa.

Boki tumby zdobią tarcze herbowe - po trzy z dłuższych i po jednej z
krótszych boków. Tarcze podtrzymują pary żałobników opłakujących zmarłego
króla. Po prawicy królewskiej (od strony nawy bocznej) umieszczono tarcze z
Orłem Białym, litewską Pogonią i herbem ziemi dobrzyńskiej, przedstawiającej
popiersie męża o długich włosach i obfitej brodzie. Na lewym boku grobowca
od strony nawy głównej powtórzono tarcze z Orłem Białym i Pogonią, a na
trzeciej rzeźbiarz wykuł łeb tura (lub wołu) na tle szachownicy - herb
Wielkopolski. U królewskiego wezgłowia umieszczono herb ziemi wieluńskiej:
Baranka Bożego w aureoli i z chorągiewką, natomiast u królewskich stóp
znajduje się herb Rusi - lew.

Heraldycy nie są zgodni co do interpretacji zespołu herbów. Kłopoty sprawia
badaczom ustalenie, dlaczego podwojono tarcze z ukoronowanym Orłem i
Pogonią. Orzeł Biały może symbolizować zarówno całe Królestwo Polskie, jak i
Małopolskę. Ale dwie Pogonie? Być może zdwojone tarcze miały patrzącym z obu
stron tumby ukazywać dwie główne części składowe władztwa Jagiełły i
najważniejsze jego tytuły: króla polskiego i wielkiego księcia litewskiego.

Pozostałe herby (oprócz herbu Wielkopolski) dają się interpretować jako
oznaczenie ziem odzyskanych przez Jagiełłę. Ziemię wieluńską odebrał
Władysławowi Opolczykowi w 1392 roku, a ziemię dobrzyńską, utraconą w
sierpniu 1409 roku, odbił w wielkiej wojnie z zakonem krzyżackim. Ruś
natomiast trwale przyłączyła do Korony królowa Jadwiga w 1387 roku. Nagrobek
byłby zatem wieczystym świadectwem chwały Władysława Jagiełły jako
zwycięskiego wodza, odzyskującego utracone ziemie.

Możliwa jest też inna - niewykluczająca poprzedniej - interpretacja tarcz
herbowych. Być może lew Rusi ma na tumbie podobne znaczenie co smok pod
królewskimi stopami. Lew był nie tylko figurą władcy, ale też dzikości,
grzechu czy samego szatana. Król więc depcze zło i występek.

Ale gdzie jest w tym labiryncie symboli Ten, którego Jagiełło "Krzysztof"
zaniósł w litewskie ostępy? Gdzie jest Ten, w imię którego przyjął chrzest?
Gdzie jest w tym kodzie miejsce dla Absolutu? Najprościej można
odpowiedzieć - wszędzie. Nie zapominajmy, że nagrobek stoi pośrodku
kościoła. Lecz to wytłumaczenie wydaje się zbyt proste. Tworzący zamkniętą
strukturę symboli i znaków kod nie mógł pominąć tak ważnego elementu. I nie
pomija. Symbol Boga jest tam, gdzie powinien być - nad głową monarchy. W
figurze Baranka Bożego, symbolu Odkupiciela, na tarczy herbowej ziemi
wieluńskiej.

Pogański stos w krakowskiej katedrze

Jest na nagrobku jeszcze jeden element, który nie poddaje się prostej i
łatwej interpretacji. Dookoła, u jego podstawy, umieszczono figury ptaków
(najpewniej sokołów) oraz psów. Rzeźbiarz nie ograniczył się do ustawienia
figur, lecz cały ten "zoologiczny fryz" udramatyzował: psy skradają się od
tyłu do ptaków.

Nie udało się znaleźć analogii dla takiego przedstawienia w średniowiecznej
rzeźbie nagrobnej. Interpretacji jest prawie tyle ilu badaczy nagrobka
Jagiełły. Jedni widzą w tym artystyczny komentarz do fragmentu Psalmu 21:
Boże, ratuj duszę moją z łap psa. Inni odwołują się do znaków zodiaku - psy
i sokoły podążają ze wschodu na zachód, tak jak gwiazdozbiory pchane Primum
Mobile. Wśród uczonych przeważa jednak pogląd, że zwierzęce wizerunki są
aluzją do łowieckich pasji króla. Polowanie było ulubioną formą rozrywki
Władysława Jagiełły. Kiedy tylko nadarzała się okazja, monarcha udawał się w
leśne ostępy na łowy. Wedle Jana Długosza, który, co tu ukrywać, za królem
nie przepadał, Jagiełło był człowiekiem bardziej nadającym się do polowania
niż do rządzenia krajem, a w zabawach myśliwskich ani miary zachować, ani
czasu oszczędzać umiał. Nie dziwi więc, że król myśliwy zażyczył sobie, by
wierni towarzysze polowań zostali uwiecznieni na jego nagrobku.

Ale jest też teoria bardziej niezwykła. Według niej rzeczone psy i sokoły są
widomym śladem litewskich wierzeń zmarłego i pogańskich praktyk
pogrzebowych. Może jednak piorun, który o mało nie pozbawił króla życia,
wbrew zapewnieniom Długosza, skierował myśli monarchy w stronę litewskich
zaświatów, krainy Welów?

Za tą teorią przemawia kilka przesłanek. Król nie byłby pierwszym z grona
ochrzczonych Olgierdowiczów, którzy nie hołdowali katolickiej ortodoksji.
Krewni Jagiełły mieli problemy z akceptacją chrześcijańskiej wizji życia
pozagrobowego, gdy sami bądź ich bliscy wchodzili w "smugę cienia". Nic w
tym dziwnego - w obliczu śmierci pytanie "co po" staje szczególnie ostro.

W 1426 roku Aleksandra, rodzona siostra Jagiełły, wywołała zgorszenie
podczas przygotowań do pogrzebu męża Siemowita IV, księcia mazowieckiego.
Według relacji Długosza kazała ubrać ciało małżonka w kosztowne szaty oraz
włożyć elementy paradnego uzbrojenia - srebrny pas rycerski z przytroczonym
mieczem, nagolenniki i buty z pozłacanymi ostrogami. Wnętrze trumny wyłożono
cennymi tkaninami. Kronikarz nie bez słuszności zauważył, że wdowa pochowała
księcia bardziej zgodnie z obyczajem barbarzyńców niż katolików. Na
szczęście czuwał biskup płocki Stanisław Pawłowski, który nie zniósł tej
pogańskiej obrzydliwości. Kiedy żałobnicy rozeszli się po egzekwiach,
duchowny wyjął z grobu kosztowności i obrócił je na użytek boski i ludzki.

Również wielki książę litewski Witold, kuzyn i przez lata przeciwnik
Jagiełły, miał problemy z przyjęciem chrześcijańskiej wizji życia
pozagrobowego. Na łożu śmierci w 1430 roku, ku przerażeniu swoich kapelanów,
miast jeszcze raz potwierdzić wierność wierze katolickiej, zaczął się
zastanawiać nad dogmatem o zmartwychwstaniu. Dopiero po namowach kapłanów
złożył wyznanie wiary.

Ważnym elementem wierzeń na pogańskiej Litwie były obrzędy pogrzebowe.
Praktykowano tu całopalenie zwłok. Według Długosza ciało układano na
drewnianej konstrukcji, a do zwłok, które miały być spalone, dodawano
wszelkie najcenniejsze rzeczy - konia, wołu, krowę, siodło, broń, szaty,
pas, łańcuch, pierścień, i razem ze zmarłym palono je, nie bacząc, czy są
złote czy srebrne. [...] Palili rzeczy [...], które były zmarłemu, o czym
wiedziano, najdroższe za życia. Długosz opisał także pogrzeb księcia
Kiejstuta, wyprawiony przez syna Witolda. Kiejstut spłonął na stosie wraz z
ulubionymi końmi, strojami oraz orężem. Na stos poszły również ulubione
ptaki i psy łowcze litewskiego księcia. Czytając te fragmenty Długoszowej
kroniki, trudno nie dostrzec analogii z pochówkiem, jaki chciała zafundować
mężowi, księciu mazowieckiemu Siemowitowi, siostra Jagiełły.

Czyżby więc Jagielle udało się to, co nie udało się jego siostrze -
przenieść się w zaświaty tak, by Panu Bogu zapalić świeczkę, a diabłu
(Perkunowi?) ogarek? Może psy i sokoły mają towarzyszyć królowi w litewskiej
"krainie wiecznych łowów"? Jeśli tak, to Władysław Jagiełło nie bez powodu
ironicznie uśmiecha się do nas ze swego grobowca. Oto wzniósł w środku
chrześcijańskiej katedry stos pogrzebowy, którego nie powstydziliby się jego
litewscy przodkowie.

Ostatnia tajemnica

Nie wiemy, czy nasze interpretacje nagrobka Jagiełły odpowiadają faktycznym
intencjom, jakie przyświecały fundatorowi i artyście, który nadał tym wizjom
ostateczny kształt. I zapewne nigdy się nie dowiemy. Pozostają domysły,
spekulacje i sprzeczne interpretacje. Problemem jest również to, że nie mamy
wszystkich elementów królewskiego kodu. Ważnym, a brakującym fragmentem
układanki jest niezachowany pierwotny kamienny baldachim "przykrywający"
nagrobek. Obecny wzniesiono w latach 1519-1524 staraniem królewskiego wnuka
Zygmunta Starego.

Ale największą tajemnicę kryje właściwy grób i złożone w nim doczesności
Władysława Jagiełły. W przeciwieństwie do grobów wielu jego poprzedników i
następców nigdy nie był otwarty i przebadany. Ciekawe, co władca zabrał ze
sobą w ostatnią podróż. Czy w mrokach grobu znajduje się klucz, który
pozwoli nam dopasować do siebie elementy łamigłówki? Nie poznamy odpowiedzi
na te pytania, dopóki nie odsłonimy ukrytego pod posadzką katedry miejsca, w
którym 18 czerwca 1434 roku złożono królewską trumnę.

Zanim jednak zaczniemy zrywać kamienne płyty, zastanówmy się, czy warto w
imię zaspokojenia naszej ciekawości zakłócać wieczny odpoczynek zwycięzcy
spod Grunwaldu, fundatora wspaniałej dynastii, która przez ponad dwieście
lat panowała nad znaczną częścią naszego kontynentu.
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum kultura i wierzenia Strona Główna -> wierzenia wiara i kultura słowian Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach